wtorek, 14 listopada 2023

Klika zintwórców hermetyczna jest. Basen, fitness club, kasyno, sushi bar, trattoria... Grochowskie antykwariatowanie i wariowanie. I jeszcze winylobranie. Renaissance w awangardzie i jazzie

O czym to ja miałem powiedzieć? A teraz opowiem Wam o tym, że z tymi zinami tak kolorowo nie jest. Owszem, ziny fajne są i basta. Ziny trzeba robić, rysować, pisać, kserować, drukować, powielać, rozdzielać, dawać, no dobra, takie czasy, że i sprzedawać. Ale, ale... i to nie moja opinia jest, to środowisko tych ziniarzy to takie hermetyczne jest. Że ktoś tam bał się podejść, bo oni tam się wszyscy znają, ze sobą rozmawiają... A co mieliby się nie znać, spotykają się ciągle na zinefest, to są trochę jak jedna rodzina, by nie powiedzieć klika. Ale tak chyba ma każda grupa klikarska. Ci co w sutannach latają też tak mają, ci co dzwonią do chaty by pogadać o bogach też, a kopacze piłki? Ale chyba nie o tym miało być.


Ale coś w tym jest. Bo tym razem też jakoś nie załapałem dialogu z autorami. To akurat mnie nie dziwi, bo jako jednostka wybitnie aspołeczna miewam z takimi rzeczami problemy. To znaczy z nawiązywaniem relacji czy jakoś tak to się mówi. Pogadałem jednak z kimś tam, pogadałem, przekazałem parę numerów zinów moich... i zwinąłem kredens. To znaczy nie zabrałem tam żadnego kredensu po cioci, tylko chodziło mi o to, że zakończyłem swoją wizytację na zinfeście. Lub zinefeście. Raz piszę tak, raz tak, a co mi tam. Inna sprawa, że na sali było tak jakoś duszno, parno... atmosfera? Ha, chyba szukam dziury w całym, może po prostu to nie mój dzień na wielkie zinowanie.

Chyba bardziej już myślałem o drugiej imprezie. A tak, do Poznania przyjechał słynny Antykwariat Grochowski. Ile ja o nim już słyszałem, ile razy miałem tam być, ile razy miałem odwiedzić przy okazji wizyty w stolycy, ile razy miałem na witrynę internetową zajrzeć... Bez liku. Więc antykwariusze wzięli sprawy w swoje ręce. Nie czekali, aż w końcu zachowam się jak prawdziwy RIPownik i szanownie udam się z wizytą, i zakupię małe co nieco, tylko spakowali co mieli i przytargali do City Parku. Co to? A takie miejsce dla vipów. Nowobogackich.  Kompleks apartamentowy, hotelowy, handlowy i gastronomiczny. Kiedyś były tutaj koszary ułanów. Teraz mieszkają dobrze sytuowani ludzie. Trzeba przyznać, że architektura osiedla jest świetna, bo nawiązuje do historycznych zabudowań wojskowych - wszystko w czerwonej cegle, dopieszczone w detalach. Mieszkania, apartamenty, sklepy, galerie, basen, fitness? club, kasyno, delikatesy, cukiernia, sushi bar, trattoria, kawiarnia. I stragany. I gdzieś tam między nimi książki. Tak, o tym miało być.

Antykwariat Grochowski rozłożył swoje dobra szerokim łukiem. To znaczy bez tego łuku, bo stragan stał w linii prostej. Ale tak się chyba mówi. Książki, książki i jeszcze raz książki! Morze książek czy las książek? Masa książek. Wszystko za pięć zeta! W tak bogatym kompleksie wielka wyprzedaż książek. Przyszli biedacy do bogatej dzielnicy tanie książki kupować. To ci dopiero. Ile to można kupić książek za 5 zł? Nieskończenie wiele, dlatego widziałem takich, co faktycznie obładowani i uchachani zdobytym łupem wracali. Czytelnictwo upada? Książek ludzie nie czytają? Przerzucili się na te digital book? Na pewno nie w tę sobotę.

A ja, RIPnięty, wybredny byłem. Nie nastawiłem się na kupno hurtowe. Bo i nie mam już za bardzo gdzie tego wszystkiego schować. Regały pieleszy domowych, czytaj domowej biblioteki, osiągnęły już stan swoich możliwości. Dalej to już tylko niemożliwość będzie. Zatem hasłem moich poszukiwań było słowo książka. Biblioteka. Druk. Księgarnia. Kolor. Kurde, to nie jedno słowo, a kilka. Niby zawęziłem swoje poszukiwania, ale jednak szeroko poszedłem. I dobrze zrobiłem, bo przynajmniej do domu wróciłem z 4 łupami, a nie 40. Pewnie, że było żal widząc pozycje, które mnie interesowały, ale co zrobić. Rygor to rygor. A zatem kupiłem dwie pozycje, które już miałem. Na prezenty. Co, używane książki na prezenty? A co, to niby one gorsze? No. A sobie sprawiłem: [Ekwinokcjum] Michela White'a - kapitalny tytuł, naprawdę. Oraz [Prawdziwe kolory] Doris Mortman. Tu malarka, tam pisarka. Cacy. To był zdecydowanie mój dzień na wielkie książkowanie, antykwariatowanie i przy tym wariowanie.

REPRODUCTION [REPRODUCTION]
inspiracja: RENAISSANCE [RENAISSANCE]

I winylobranie. Bo oprócz Pet Shop Boys w moje szpony wpadła pierwsza płyta Renaissance zatytułowana, a jakże [Renaissance]. Kolejna perła. Cacy cudeńko. Płyta z 1969 roku. Tego samego, w którym ukazał się debiut King Crimson, Yes i Genesis. Mam już [Novella], [A Song for All Seasons] i [Azure d'Or]. Klasyki, w których prym wiedzie Annie Haslam uwodząca swoim głosem przy dźwiękach przyjemnego, symfonizującego rocka. Ten album jest inny. I, dla mnie, chyba najlepszy. Jestem oczarowany psychodelią, jaką serwuje na tym krążku Renaissance. Jedenastominutowej suity [Bullet] nie powstydziliby się wspomniani Karmazynowi. Progresywna jazda z elementami awangardy i jazzu. Harmonijkowe solo, pseudo gospelowe chórki - płynie ten kawałek jak mantra. Podobnie ma otwierająca album suita [Kings and Queens]. Zaczyna się fortepianową impresją, która rozkręca się do rozmiarów psychodelicznej fantazji. [Island] i [Wanderer] są jakby zapowiedzią później czasów. Gitara akustyczna, klawesyn, wpływy folku i żeńskie wokale - w roli wokalistki wystąpiła siostra Keitha Relfa, Jane. Dla mnie kapitalna płyta, znalazłem z nią wspólny język [ucho] od pierwszego dźwięku. Nie znalazłem go z zintwórcami. Tak, to był zdecydowanie dzień na antykwariatowanie i winylobranie.

z graficznym pokręceniem / podstarzały graFIK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Harmonia rządzi, harmonia radzi, harmonia nigdy was nie zdradzi

Ten numer DTPzine został wzięty w... harmonię.  A tak, harmonia tu, harmonia tam. Harmonia  z boku, do góry, na dole i jeszcze z drugiej str...