O czym to ja miałem powiedzieć? A, już wiem. Teraz opowiem Wam o tym, jak grafik pojechał nad jezioro. Nie, nie online. Wiem, pewnie byłoby łatwiej odpalić Google Maps i przenieść się na urocze miejsce z lazurową wodą, aksamitnym piaskiem, bujną zielenią... Marzenia ściętej głowy online przestają być marzeniami. Ale pozostają tylko online. Bez efektów 6D - dotyku, zapachu... Grafik zatem oderwał się od swojego siedziska i pojechał nad jezioro. Prawdziwe. Z wody i piasku. I tu was zagiąłem.
Ten grafik nad tym jeziorem nawet znalazł miejsce, by rozłożyć koc. Taki wypasiony, termiczny, łatwo składalny. Z interesującą grafiką - wzorem łowickim na czarnym tle. Doskonały układ roślinny narysowany wektorem. Bajeczne kolory. Równiutkie krzywe. Dobra robota kolegi po fachu, ale nie o tym miało być.
Tenże sam grafik przymierzył się do zrzucenia z siebie rzeczy, bo w temperaturze pod trzydziestkę jakoś nie wypadało siedzieć w tych wypasionych, dizajnerskich ciuchach. Wiadomo, grafik sam sobie projektuje koszulki zwane t-shirtami. Projektuje i wysyła do drukowania. Tak, ubrania w znacznej mierze się dzisiaj drukuje. Można ubrać się od stóp do głów w rzeczy zaprojektowane przez siebie. Przynajmniej jeśli chodzi o motywy i kolory. Kroje też można projektować, ale przecież trzeba zostawić przestrzeń dla projektantów mody.
Ale by nie było o tym, o czym nie miało być... Pora wspomnieć, że ten grafik, już tylko w samych slipkach, poczuł się jakoś nieswój. Nie, nie chodzi tutaj o widoczne gołym okiem zwyrodnienie kręgosłupa, zespół cieśni nadgarstka czy repetitive strain-in jury syndrom, czyli zespół urazów wywołanych jednostronnym, chronicznym przeciążaniem kończyn górnych na odcinku dłoń-bark. Nasz bohater dba o zdrowie. Zorganizował sobie ergonomiczne środowisko pracy. Wykonuje ćwiczenia fizyczne, jeździ na rowerze. I sylwetkę, jak na podstarzałego grafika powiem wam, ma całkiem całkiem.
Ale nie o tym miało być. Przedmiotowy grafik poczuł się dziwnie... no właśnie... rozgląda się dookoła, a tutaj... Dziara goni dziarę. Są wszędzie. Na kończynach dolnych i górnych. Na łydkach i bicepsach. Na szyi, barkach, plecach, żołądku, tzn. brzuchu raczej i pośladkach. Wszędzie. Nierzadko kilka. Małe i wielkie. Tatuaże. Kiedyś to było coś. Człowiek z tatuażem na ciele robił szum. Przyciągał wzrok. Intrygował. Był kimś niezwykłym. A dzisiaj? NIe ma co ukrywać, grafik poczuł się dziwnie, że sam, będąc grafikiem, nie ma żadnego tatuażu! A tak. I tak miał wrażenie, że wszyscy się na niego gapią i szydzą: [Patrzcie, co to za dziwak, nie ma żadnej dziary, że też dzisiaj jeszcze takich ta ziemia nosi]. Heh, głowę zwiesił niemy.
Z punktu widzenia zawodowego czy technicznego taki tatuaż, to masa pracy graficznej. I pod kątem graficznym i poligraficznym. Bo samo wykonanie tatuażu to wprowadzenie tuszu do skóry właściwej, aby zmienić pigment skóry. Można powiedzieć - drukowanie na skórze. Same wzory to często dzieła sztuki. Niezwykłe historie opowiedziane rysunkiem, który dodatkowo musi współgrać z ciałem. Tonacją skóry i kształtem ciała, które przecież się zmienia. I tak to wytatuowani gapili się na grafika jako na wybryk bez tatuażu, a grafik gapił się na tatuaże. Oczywiście, że na tatuaże. Wiadomo, że na tatuaże. Ale o tym innym razem.
POISON [FLEKS & INKS] inspiracja: POISON [FLESH & BLOOD] |
Z graficznym pokręceniem / podstarzały graFIK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz