wtorek, 6 grudnia 2022

Znowu Hieronymus Bosch, ale ten, co junk punkiem był i chałupę na występie rozwalił. I znowu Sygryda, po której wielka dziura została. I znowu Kraków, bo plakaty stamtąd przyjechały. Tryumf koloru. I love colours

O czym to ja miałem powiedzieć? A teraz opowiem Wam o tym, że wszystkie drogi prowadzą do Hieronymus Bosch. Cholera, tak się przyczepił ten malarski epizod do tych opowieści RIPniętych w treści, że odczepić się nie może. O mój Boże! I do Nowej Zelandii nas tym razem zawiedzie. Ale nie zawiedzie. A po drodze mamy Galerię Plakatu Polskiego. A tam plakatów moc. Tak, teraz opowiem Wam o tym, że grafik po wakacjach nie przestaje być grafikiem. Taki już los grafika. Na wakacjach jest grafikiem i po wakacjach jest grafikiem. Jak śpi, je, tańczy, pije kawę, wydala ekskrementy to nie przestaje nim być. Ale nie o tym miało być.

A było to tak. Oczywiście zakłócę chronologię jak diabli, ale teraz to już jest mi wszystko jedno. Czy jest chronologia, czy jej nie ma. Czy jestem grafikiem czy nie jestem. Jak to, grafikiem jestem, nawet jak udaję, że nie jestem. A faktycznie było to tak, że po wakacjach, na których nie przestałem być grafikiem, zacząłem się rozglądać co by tu zrobić, by znów tym grafikiem się stać. Nieważne, że nie przestałem nim być. I tak się rozglądam za czymś ciekawym, tak w sumie pro forma, bo co niby miałoby być ciekawego w grodzie pierwszego wikinga i jego córki Świętosławy, co Sygrydą została. I królową szwedzką, duńską, norweską i angielską, żoną Swena Widłobrodego i Eryka Zwycięskiego oraz matką królów Haralda Svenssona i Kanuta Wielkiego. Teraz w tym grodzie jedna, wielka dziura jest. Nic tu nie ma. Góra piachu. Studnię kopią czy co? Bo tu sucho piekielnie jest. Za życia do piekła trafiliśmy? Ale nie o tym miało być.

I wiecie co? Pewnie bym się niczego nie dokopał w tej górze piachu, aż tu żona moja osobista przyszła mi z pomocą. No właśnie po to ma się żonę. Co tam wikt i opierunek, co tam pranie skarpetek, sam to potrafię, a jak. Ale znaleźć ekstra kulturę w tym całym bajzlu, to jest dopiero sztuka. I właśnie po to mam żonę moją osobistą, do takich zadań specjalnych. Znajdź mi coś fajnego, graficznego, coś, co nie jest w stylu bułkę przez bibułkę. I ona wynalazła oczywiście. Ma do tego talent. Zawsze wygrzebie coś z niczego. I oto mam. [Tryumf koloru. Arcydzieła grafiki francuskiej z przełomu XIX i XX wieku z kolekcji Muzeum Narodowego w Krakowie]. Ha, czy to się Wam przypadkiem nie spina?

Przyjechałem z wakacji z Krakowa, a Kraków za mną pojechał. Oglądałem plakaty w galerii w Krakowie, a one za mną przyjechały. Ciągnie za mną ta sztuka, jak muchy ciągną za zapachem kupy. Na szczęście w moim przypadku kupy w przedziale nie było. A mam wystawę. Plakaty do mnie przyjechały. Pierre Bonnard, Jules Chéret, Maurice Denis, Eugène Grasset, Henri Gabriel Ibels, Auguste Lepère, Lucien Pissarro, Pierre Puvis de Chavannes, Paul-Élie Ranson, Henri Rivière, Auguste Renoir, Paul Signac, Henri de Toulouse-Lautrec, Édouard Vuillard, Jacques Villon, Georges de Feure, Alfons Mucha, Félicien Rops i Alfred Sisley. Dzieła wielkich twórców z fin de siècle zagościły w Pałacu Cesarskim w Poznaniu. A mamy taki, nawet w tym prowincjonalnym, dziurawym, albo zabetonowanym mieście. I to nie jest ten Gargamel, w którym kiedyś była wystawa plakatu o krzesłach. Czyli mamy już w Pyrlandii co najmniej dwa zamki. Ale nie o tym miało być.

A o zbiorze arcydzieł grafiki francuskiej. I, co dla mnie szczególnie ważne, bo mam bzika nie tylko na punkcie RIPa, ale również i koloru, i zarządzania barwą, i pomiarów barwy, i w ogóle barwy w samej w sobie, [I love colours, I love, love, love], te plakaty to właśnie takie kolorowe są. Łał, naprawdę. Patrząc na te plakaty możemy prześledzić ewolucję zastosowania koloru w grafice, w której dotąd obowiązywał prymat czerni i bieli. Tak szczerze powiedziawszy, to ja się na tym etapie zatrzymałem. Kiedyś tam jakieś plamy barwne popełniałem, ale teraz, kiedy się zestarzałem, to już tylko czarne kreski mi wychodzą. Właśnie, czy wychodzą to też kwestia sporna. Ale nie o tym miało być.

HIERONYMUS BOSCH [SELF TIFF]
inspiracja: HIERONYMUS BOSCH [SELF TITLED]

Nie ma co prawda na wystawie dzieł Hieronima Boscha, ale skoro ostatnio stał się ów artysta patronem naszych spotkań, to wyciśnijmy z niego ile się da. Pora teraz więc na Hieronymus Bosch, ale nie tego ze Wschodu, gdzie hegemon sieje śmierć i zniszczenie, tego co grał technicznie, zanim hegemonowi odwaliło, ale na tego Hieronymusa Boscha co z krainy [Władcy pierścieni] pochodzi. A mianowicie z Nowej Zelandii. Ta grupa powstała w okolicach 1985 roku i zajęła się dark industrial experimental noise punkiem. Nie udało mi się dotrzeć do oryginalnych materiałów grupy, ale na pewnym kanale znalazłem materiał [Hieronymus Bosch - Feat. 'The Random Trollops' / Live-93'-Technohell 3]. To 23 minutowy set, nie wiem jak to nazwać? Koncert, teatr, performance. Instalacja? Muzycznie to industrial/techno/dark/ambientowe dźwięki. Podpis pod materiałem głosi, że muzycy wykorzystują magnetofony szpulowe, zapętlenia, poszatkowane wokale, stalowe przedmioty, syntezatory analogowe i automaty perkusyjne. Junk punk? Tak o nich pisano. Na występach formacji pojawiały się także poezje i pokazy slajdów. Ponoć na jakimś występie Bosch w szaleńczym rytuale rozwalili wnętrze jakieś rudery. Akt ten nazwano terroryzmem artystycznym. Pogrzebałem dalej i znalazłem performance z 2015 roku. To także kawał muzycznego szaleństwa. I to chyba już tyle w temacie Boscha, chyba że kolejna formacja o tak niebanalnej nazwie wyskoczy mi z głośnika.

z graficznym pokręceniem / podstarzały graFIK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Harmonia rządzi, harmonia radzi, harmonia nigdy was nie zdradzi

Ten numer DTPzine został wzięty w... harmonię.  A tak, harmonia tu, harmonia tam. Harmonia  z boku, do góry, na dole i jeszcze z drugiej str...