poniedziałek, 28 listopada 2022

Trupy wieprzowe za karę na hakach, albo legalne orgietki w nagrodę. Do przerwy 0:2. Masa plakatowa w sąsiedztwie antykwariatu. Hieronymus Bosch gra death metal

O czym to ja miałem powiedzieć? A teraz opowiem Wam o tym, o czym ciągle miało być, a nie było. Już czas, już czas. Czas ucieka, wieczność czeka. Jaka? W ogrodzie rozkoszy czy piekle? Bosch przedstawił je na swoich obrazach sugestywnie. Oj, co tutaj się dzieje. Horror. Grzesznicy są torturowani, przebijani strzałami i ostrzami, spaleni, gotowani żywcem, rozerwani na kawałki, zwisają jak trupy wieprzowe na hakach. Dobry bóg to wymyślił? Boję się pomyśleć, co by było, gdyby bóg był niedobry. Co wtedy by zgotował grzesznikom? Chyba lepiej sobie zasłużyć na raj, bo tam ciekawsze rzeczy pokazuje nam Bosch. Tylko czy to co się tam dzieje nie jest jedną wielką orgią? Legalną pornografią? W raju jest ona na legalu? Ciekawe, ciekawe rzeczy się malują, ale nie o tym miało być. 


Uważny czytelnik, czyli taki, który czyta ze zrozumieniem, na pewno pamięta, że mojej rywalizacji z antykwariatami krakowskimi do przerwy był wynik 0:2. Czyli w dwóch przybytkach z książkami o pewnym już stażu na rynku [niektóre wręcz z kilusetletnim stażem] nie udało mi się nabyć żadnej książki. Po pierwsze nie znalazłem tam poszukiwanych woluminów o książkach, poligrafii i grafice. A może nie znalazłem, i to będzie po drugie, ponieważ antykwariusze [to zbyt górnolotone określenie na te osoby, które spotkałem za ladą, czy raczej za monitorem, a jeszcze dokładniej, z nosem w monitorze], nie udzielili mi zbyt dużej pomocy w odnalezieniu tego, czego szukałem. Szczerze mówiąc, czyli pisząc, owe niewiasty nie zrobiły nic, nawet najdrobniejszego gestu, by mi pomóc. Czy za to czeka je gotowanie żywcem? Czy to dobry czy zły uczynek? Wiem, nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni, ale nie o tym miało być.

I wreszcie dopisało mi szczęście. A antykwariacie numer trzy. Kiedy wracaliśmy do hotelu z całodziennego spotkania z miastem, trafiliśmy na ulicę Stolarską. Urocza ulica, z malowniczymi arkadami. A pod nimi, oprócz przytulnych kafejek, bardzo ciekawe instytucje się kryły. Galeria Plakatu Kraków. Jak łatwo się domyślić, można tam znaleźć ogromną masę plakatową, praktycznie z całego tego i minionego wieku. I kasę niezłą też można tam zostawić. Bo oryginalny plakat reklamowy z lat 30., to 1200 zł kosztuje. [Złodzieje i Policjanci] czyli polski plakat filmowy Zbigniewa Lengrena jest jeszcze droższy. 500 pln trzeba za niego wyłożyć. Został wydany w 1954 roku, a wydrukowano go techniką offsetową! A przypomnijmy, że offset został wynaleziony na początku XX wieku. Pierwszą taką maszynę zbudował i opatentował Kaspar Hermann w Niemczech. Ale nie o tym miało być.

Bardzo mi się spodobał plakat filmowy Jerzego Czerniawskiego [Szpital przemienienia]. Wykonany również offsetem. W 1979 roku był plakatem do filmu Edwarda Żebrowskiego z udziałem m.in. Henryka Bisty i Jerzego Binczyckiego. Cena 280 pln. Oczywiście, moje ulubione plakaty to typograficzne i takiż dział w galerii jest. Tutaj znajdziemy m.in dzieło Ryszarda Kaji [Polska - Tychy] w formacie B1 i wykonane offsetem w 2014 roku. Koszt 140 pln. Ale w tej kategorii najbardziej podobał mi się [Plakat Jazzowy, Kalisz] z 2010 roku Bartosza Łukaszonki. Jakaż tutaj pyszna zabawa literkami. Mistrzowski jest także [Kraków Kultura] Romana Cieślewicza. Ale znów nie o tym miało być.

Golizna też była. [Delikatessen] stworzył Renkas Kaja do filmu w reżyserii Marca Caro i Jean-Pierre’a Jeuneta. Ten sam autor prezentuje plakat cyrkowy [Seks to zdrowie], a z kolei Ryszard Kaja [Klub podróżnika]. [Bain Mathieu] Mieczysława Górowskiego prezentuje Publiczne Łaźnie Montrealu. [Alabama (Pająk)] Wiesława Wałkuskiego również odsłania ciekawe co nieco. A potwory są? Ten sam autor w [Czekajcie] wbija ostrą krawędź nogi krzesła w głowę ciała, która siedzi na tym krześle... bez głowy. Bosch byłby dumny. [Ostatnie Dni Ludzkości], również Wałkuskiego, przedstawia monstrum. Kolejny punkt u Boscha. Diabełki tańcują w [Fauście] Romana Cieślewicza, a także w [Diabłach z Loudun]. Urocze miejsce, właścicieli czeka rajska pornografia. A jeszcze dla przypomnienia, plakat to artystyczny gatunek grafiki użytkowej tworzony w celach informacyjnych, reklamowych, agitacyjnych i propagandowych. Najczęściej ma format B1. A zatem do antykwariatu dotrę następnym razem, a na razie ciągle 0:2.

HIERONYMUS BOSCH [EDITION]
inspiracja: HIERONYMUS BOSCH [EQUIVOKE]

A przed nami HIERONYMUS BOSCH. Ha, specjalnie wersalikami napisałem. Tak, było o nim, ale tym razem to jest nazwa... kapeli! Co za niezwykła nazwa. Zespół pochodził z Rosji, kierunek dzisiaj znienawidzony, ale jako że zespół zakończył działalność na długo, zanim hegemon ze Wschodu dopuścił się zbrodni rodem z obrazów Boscha, to nie będzie nic niestosownego w zaprezentowaniu trzeciego krążka Rosjan. [Equivoke] to najbardziej uspołeczniony krążek Hieronymus Bosch. Bo muzyka jest tutaj mniej poplątana, za to więcej jest akustyki i przeszkadzajek. Ale nadal jest to muzyka połamana, techniczna, zadziorna - to techniczny death metal z najwyższej półki. Widać, boschowiacy nie chadzają prostymi drogami, szczególnie że to nie jedyna formacja Hieronymus Bosch, która chodziła po tym padole. A na tamtym padole niech hegemonowi na hakach to co wieprzom i tym podobne cierpienia czynią.

z graficznym pokręceniem / podstarzały graFIK


poniedziałek, 21 listopada 2022

Antoni, co świętym został, mimo że Antonim zrazu nie był. Drobnica tekstowa i drobne druki. Uzdrowione świnie, gangi golumów i inne dziwadła. Potworki Boscha jednoczą świętych, literaturę i muzykę

 O czym to ja miałem powiedzieć? A teraz opowiem Wam o tym, że Antoni nie od razu był Antonim. Ki diabeł? Nie diabeł, a anioł. Bo Antoni świętym był. I nie ki diabeł, tylko kaj RIP powinno być. Skąd tutaj wyskoczył Antoni, który Antonim na początku nie był? A tak samo jak wyskoczył Jan Lubrański i jego kumpel drukarz i jeszcze jak wyskoczyło [Imię róży]. Chronologię już dawno diabli wzięli, ale teraz jak potomkinie moje usatysfakcjonowane są, że o ich pamiątce z wakacji napisałem [mam tutaj na myśli kartki z Leonardo da Printi różnie uszlachetnione], mogę wrócić do mojej pamiątki, która wcale nie była pierwszą, a którąś tam w kolejności. [Il nome della rosa] w kieszonkowym wydaniu. Egzemplarz wydrukowany z diapozytywów pierwszego wydania. O tym miało być, ale ostatecznie nie było.

Pamiętacie, kojarzycie? Diapozytywy. Stopka, w której wiele ciekawych informacji się znajduje. Ale to nie wszystko. Na okładce tego kieszonkowego wydania znajduje ciekawy obrazek. Ale zanim o nim, to jeszcze o tym kieszonkowym... Dużo tekstu trzeba zmieścić na dość małym formacie. Dlatego fonty nie są tutaj duże. Dla podstarzałego graFIKA ma to już teraz znaczenie. Drobnicy tekstowej już teraz nie przeczyta nawet w okularach do czytania, lupką się musi posiłkować, a to niewygodne jest przy literaturze tak zacnej objętości. O tak, takie jest doświadczanie starości, ale nie o tym miało być. 

Niedługo pod lupką poligraficzną będę musiał czytać. Ale jak? Bo to też za bardzo się nie da, bo pod takim powiększeniem, to już raster widać. Hm, ale gdy mowa o rastrze, to w przypadku tekstu takowego nie powinno być go widać. A dlaczego? Bo czarny tekst powinien być zawsze 100% K. Czyli zdefiniowany tylko w jednym kolorze - czarnym. Czyli drukowany jest z apli, czyli z pełnym kryciem farby. I tekst czarny powinien być zawsze nadrukowany. I najmniejsza wielkość fontu w kroju bezszeryfowym to 6 pt., szeryfowym 8 pt., a na apli to odpowiednio 8 pt. i 10 pt. Oczywiście różne drukarnie mogą sobie inaczej określać te minimalne wielkości tekstu, ale cel jest jeden: by tekst był czytelny. Chyba że ma być nieczytelny i drobnym drukiem. Ale nie o tym miało być.

Na okładce tego kieszonkowego wydania [Il nome della rosa] znajduje się fragment obrazu [Kuszenie św. Antoniego]. To dzieło mistrza Hieronima Boscha, które powstało w latach 1490 - 1500. Bosch był fanem św. Antoniego, a szczególnie jego wizji i dlatego często w swoich dziełach nawiązywał do tego świętego. A Antoni, żyjący na przełomie dwunastego i trzynastego stulecia, nie od razu był Antonim. Bo nazywał się Ferdynand Bullone i urodził się w Lizbonie w 1195 roku. Mimo iż u kanoników regularnych Franciszkanów zdobył wykształcenie teologiczne, to jednak księdzem nie został. Święcenia kapłańskie przyjął dopiero w 1200? roku w Monte Paolo koło Forli, gdzie prowadził pustelniczy tryb życia, jako że na skutek choroby, nie dane mu było zostać misjonarzem. Wtedy to Antoni, został Antonim i o tym miało być. 

A wizje musiał mieć odlotowe, skoro zainteresował się nim sam mistrz Bosch, którego przedstawiać na pewno nie trzeba. A świętego przedstawił w całkiem doborowym towarzystwie. Może nie na obrazie kurozająca, jak w kreskówce, o której było swego czasu, ale po lewej stronie Antoniego leży świnia, której święty przywrócił wzrok! Potem jest już tylko gorzej/lepiej - zależy od punktu widzenia. Zaraz, zaraz, czy to nie kurozając? Stwór trzyma w dłoniach młot i zamierza się na zwierzę. Potem są jakieś dziwadła co robią śmigus - dyngus [czy to nie pogański zwyczaj?], jest i Robin Hood, co wali z łuku, i jeszcze gang jakichś golumów, co napastują świętego. A Antoni? Siła spokoju. Jest niewzruszony. Odpiera szatańskie nasienie. A co to ma wspólnego z [Il nome della rosa]? A czy ja jestem od tego, by takie rzeczy wyjaśniać? Dziwadeł i w prozie Eco nie brakuje. 


DRUCKER CAN DRUCK [ANILINE]
inspiracja: DEAD CAN DANCE [AION]

A co ma Dead Can Dance do Boscha? Znów nie jestem od tego, by tego dociekać. Ale faktem jest, że na okładce tej doskonałej płyty znajduje się fragment dzieła mistrza [Ogród rozkoszy ziemskich]. Okładka godna dzieła Dead Can Dance. Wydawnictwo: 4AD. Rok 1990. Czas trwania: 36:05. Muzyka: niezwykła podróż po stylach Europy. Np. [Saltarello] to żywiołowy włoski taniec, [The Song Of The Sybil] to katalońska pieśń liturgiczna z XVI wieku, [As The Bell Rings The Maypole Spins] to jakby Bułgaria, [The Garden Of Zephirus] to pogańska ceremonia, [As the Bell Rings the Maypole Spins] nawiązuje do szkockich pieśni, [Radharc] brzmi po arabsku... I jeszcze [Mephisto] - czyste profanum. Bosch połączył nam Antoniego, co na początku Antonim nie był, kieszonkową edycję [Il nome della rosa] i wspaniały [Aion], którego RIPnięty może słuchać nie załączając jeszcze aparatu słuchowego.

z graficznym pokręceniem / podstarzały graFIK

poniedziałek, 14 listopada 2022

Luksusowa kupa w akademii. Śpiesz się powoli, czyli festina lente. Antykwy i kursywy od kumpla Lubrańskiego. Aldus składa w ósemkę i zacne okładki zamawia. Pieprzyć chronologię!

O czym to ja miałem powiedzieć? A teraz opowiem Wam o tym, jak Jan Lubrański poszedł za potrzebą. Tak to było. Kiedy już w 1518 udało mu się założyć w Poznaniu Akademię Lubrańskiego, która swoim budynkiem bardziej przypominała warowny zamek, niż cenioną w całej Europie uczelnię [a było tak, dowodem jest wielki herbarz chrześcijańskiej Europy z 1531 roku, w którym Akademia Lubrańskiego została wymieniona obok najważniejszych uczelni na świecie: Oxfordu i Cambridge], to Lubrański pomyślał także o niezbędniku dla żaków. Uff, skończyło się to długie zdanie wreszcie. A zatem Jan postawił na tyłach budynku dziwną przybudówkę. Znawca teologii i prawa nazwał ją toaletą. I najprawdopodobniej była to pierwsza taka toaleta w Poznaniu. Studenci mogli w luksusowych warunkach robić kupę. Ale nie o tym miało być.


Studentowi z pełnymi jelitami i nadętymi zwieraczami skupić się trudno. A jak sobie gazy wypuści, to od razu umysł bardziej lotnym się staje. Takie to ciekawostki zawiera [Gadziemba]. Ale wszystkiego zdradzać mi nie wypada, bo po książkę nie sięgnięcie. Ja czytam wartko, bo córce mojej osobistej oddać ją muszę. Wróćmy zatem do dobrego znajomego Jana Lubrańskiego, a mianowicie drukarza Aldusa Manutiusa. Pamiętamy, że dobrze się ożenił, bo nie tylko żonę w wyniku tego procederu zdobył, ale i drukarnie dwie pożenił: swoją i teścia, a synowie jego biznes przejęli. Dopiero wnuk jego w 1585 roku sprzedał drukarnię. Ale nie o tym miało być.

W Gazzetta Italia Pietro Bortluzzi napisał, że Aldo Manuzio ojcem współczesnej książki był. Drukarnia jego nazywała się [Festina lente] czyli [Spiesz się powoli]. Aldo wraz z publikacją [Terze rime] w 1502 roku zapoczątkował drukowanie znaku graficznego drukarni. Dzisiaj nazywamy to logiem. Legendarne po dziś dzień. Symbol kotwicy z delfinem, co miało symbolizować trwałość i szybkość. Znak ten jest dziś używany jako logo przez amerykańskie wydawnictwo Doubleday. Zaczerpnięty został z symbolu starożytnego miasta Bejrutu, Libanu. Dlatego, wyprzedzając myśl, zagra nam dzisiaj Beirut. Ale teraz nie o tym miało być.

Wróćmy do ostatniej muzycznej ilustracji, czyli do Cursive. Otóż w 1500 roku Aldus zapoczątkował serię książek o nowych, mniejszych rozmiarach, w których po raz pierwszy została użyta grecka kursywa, przypominająca litery greckich manuskryptów, z których kopiowano publikacje drukowane. A propos czcionek, to kursywa to nie jedyne jego osiągnięcie. Wyróżniamy zasadniczo cztery łacińskie kroje czcionek Alda. Trzy antykwowe, w tym jeden majuskularny i wspomniany już jeden kursywny. Bembo - tak nazywał się krój pierwszej aldyńskiej antykwy. Nazwa pochodzi od nazwiska autora dzieła, które pierwszy raz tłoczono tą czcionką. Później Francesco Griffo, grawer z Bolonii pracujący dla Aldusa, przygotował bardziej wytworny krój antykwy nazwany Poliphilus. 

Ale nie tylko czcionkami nasz drukarz żył. Aldus dbał także o estetykę druku i swoje oprawy powierzał introligatorom nawiązującym do wzorów islamskich. W środku nie było kawałka dechy, tylko tektura z makulatury drukarskiej, którą oklejano dobrze oprawioną skórą. Dzięki zastosowaniu ściegu łańcuszkowego przy szyciu boków, grzbiety opraw były płaskie, a nie wypukłe. Całość o wiele lżejsza, bardziej praktyczna i poręczna. A, i jeszcze jedno. Aldus składał zadrukowane arkusze w ósemki, czyli format 8°. To octavo, ma 3 złamy, 8 kart i 16 stronic. Złamywanie prostopadłe trzykrotne. Takiego kumpla miał Lubrański, ten co i z Krakowa, i Poznania był i o stolec żaków troszczył się.

BEMBO [THE RIP TIDE]
inspiracja: BEIRUT [THE RIP TIDE]

A teraz wspomniany Beirut. Z płyty o pięknie brzmiącym tytule: [The Rip Tide]. Pieśni o ripowaniu podane w bałkańskich melodiach? Melodie balkańskie owszem są. Trąbka, akordeon, ukulele, sekcja dęta - to charakterystyczne brzmienie dla Beirut. Ale na tym krążku piosenki są krótkie, nieskomplikowane, bez wyraźnych motywów przewodnich i przepychu aranżacyjnego. Zresztą całość trwa niewiele ponad pół godziny. Zach postawił zdecydowanie na prostotę i wyszło tak sobie, beznamiętnie. Gdyby nie tytuł płyty, pewnie nie przyciągnęłaby ona mojej uwagi. Ale rip to rip, te trzy litery zawsze przyciągną moją uwagę, nawet gdy robię... Dziękuję córci mojej osobistej za tę niezwykłą inspirację i tę niezwykłą podróż w czasie. I pieprzyć chronologię.

z graficznym pokręceniem / podstarzały graFIK

wtorek, 8 listopada 2022

Córka osobista RIPniętego niedaleko pada od RIPniętego. O drukarzach, w książce o Lubrańskim Janie, wzmianki się znalazły. Aldus Manucjusz spłodził synów, a o grzeszkach Doroty dowiemy się od Cursive

 O czym to ja miałem powiedzieć? A teraz opowiem Wam o tym, jak wparowała do mnie moja starsza córka osobista i już kompletnie rozpierniczyła mi chronologię tej opowieści dziwnej treści. Tato, bo ja sobie pamiątkę kupiłam z wycieczki. Pamiątkę, super, wreszcie nie książkę, nie będzie sobie psuć oczu czytaniem po nocach. A co tam masz córciu ma osobista, zapytałem i oniemiałem. Patrz tato, [Godziemba. Opowieść o Janie Lubrańskim] mam. W tej książce o drukarzu jest i o bibliotece. Byłem RIPnięty. Tak, niedaleko pada osobista córka RIPniętego od RIPniętego właśnie. Nie o tym miało być, ale będzie musiało być.

A było to tak... Starsza moja córcia osobista pojechała na wycieczkę. Ubrała się elegancko na tzw. galowo. I ze swoją klasą, pojazdami komunikacji miejskiej żółto-zielonymi, udała się na poznańską wyspę, którą Ostrowem Tumskim nazywamy. Nie wiem dokładnie w jakim budynku była, bo ciekawych miejsc tam wiele, prawie jak w Krakowie, i nawet w wakacje wiele z nich zwiedziliśmy i nawet w miejską grę zagraliśmy. W każdym razie, na owej wyspie, starej, pamiętającej powieści opisane przez Cherezińską i posiadającej odciśnięte stopy pierwszych polskich władców, spotkała się ma latorośl, nie padająca daleko od RIPniętego, z autorką książki tj. Elizą Piotrowską i ową książkę do domu przywiozła, płacąc za nią polskimi złotymi. A książka owa szlachetnie wydana jest, bo i ów niedawno wspominany soft-touch posiada [pamiętamy, milusi] i lakier selektywny. Ale tym razem nie o tym miało być.

[Godziemba. Opowieść o Janie Lubrańskim], jak tytuł wskazuje, to opowieść o Janie Laubrańskim. Bogato ilustrowana. Nasz egzemplarz wzbogacony autografem autorki został. Jan Lubrański pięknie nam spina sagę krakowską, wciąż niedokończoną, z poznańską, bowiem przyjechał z Krakowa do Poznania, gdzie sprawował urząd biskupa poznańskiego i założył wspaniałą Akademię Lubrańskiego właśnie. Mądry to człowiek był, z królami się zadawał, synody zwoływał, kościoły i szpitale fundował, katedrę poznańską wyremontował, fortyfikacje wznosił, ulice brukował i, wspomnianą już, nowoczesną renesansową akademię założył. Ot, prawdziwy człowiek renesansu. Ale nie o tym miało być.

A o drukarzach, bo o Janie Lubrańskim poczytacie w książce owej. Ale na co mi moja córka osobista zwróciła uwagę? A na to, że już na stronie 5 jest wspomnienie o Janie Gutenbergu. Spotykamy go w momencie, gdy cieszy się ze swojej pierwszej wydrukowanej książki. A tą książką jest Biblia. I jeszcze mądre zdanie tutaj pada, że teraz już książek nie trzeba będzie pisać ręcznie. Co prawda, to prawda. Na stronie 9 mamy wspomnienie dorastającego mistrza, o którym także niedawno było. To akapit o Leonardzie da Vinci, którego ojciec nie zgadza się na studia, bo zbyt dużo kosztują. Lubrański także do Włoch pojechał. Na stronie 15 [znów nieparzysta strona czyli recto] czytamy, że Jan w Wenecji zaprzyjaźnił się z Aldusem Manucjuszem, który był kolekcjonerem antycznych rękopisów i właścicielem najważniejszej w Europie drukarni! Właśnie, to jesteśmy w domu!

Dorobek Manucjusza jest ogromny. W 1494 roku założył w Wenecji drukarnię i wydawnictwo. Wydawał podręczniki do gramatyki, traktaty gramatyczne starożytnych językoznawców, leksykony, słowniki frazeologiczne, dzieła Platona, Arystotelesa?, Apoloniusza i Plutarcha. Drukarnia nakładowa to nie wszystko. Założył także Neakademię Alda Manucjusza czyli stowarzyszenie uczonych humanistów. Wspaniale. Ale nie samymi drukami człowiek żyje. W 1505 roku Aldus ożenił się z Marią Torresano z Asoli. Było to małżeństwo z rozsądku czyli biznesowe? Bo wcześniej ród Torresano kupił drukarnię założoną przez Nicholosa Jensona w Wenecji. Zatem małżeństwo przypieczętowało połączenie się dwóch ważnych firm wydawniczych! Tak się kiedyś żenili. A o wyczynach Aldusa, [nie w alkowie, chociaż tam też mu nieźle szło, bo spłodził dwóch synów], w drukarni będzie następnym razem, bo te były zaiste imponujące. 

CURSIVE [HAPPY HUE]
inspiracja: CURSIVE [HAPPY HOLLOW]

A teraz o zespole Cursive. Dlaczego? Bo Aldus stworzył między innymi krój zwany cursiva Aldina. A Cursive stworzyli wybuchową mieszankę... no właśnie czego? Rocka, punka? Kurde, zespół z rozwiniętą sekcją dętą zawsze musi intrygować. A trąbki, saksofony walą tutaj prosto z mostu. Album jest konceptem opowiadającym historię mieszkańców pewnej amerykańskiej prowincjonalnej mieściny. A właściwie ujawniającym ich wady i grzeszki. Jedną z bohaterek jest niejaka Dorota. Ona też grzeszy? Dobre pytanie. Można ją ujrzeć w jednym z teledysków. Niczego sobie. Ależ, ależ... [Happy Hollow] to pełna energii, wybuchowa, surowa, trochę szalona i dynamiczna płyta, ale jazzujące zwrotki i balladki też tutaj się znajdą. Po tym krążku [piątym w karierze, wydanym w 2006 roku] Cursive suportowali Against Me! i Mastodon. To świadczy o ciężarze gatunkowym tej muzyki i o  klasie formacji. W 2012 roku Cursive zawitali do Poznania. Nie pozostawili po sobie takiego śladu jak Lubrański, ale był ogień, był dym.

z graficznym pokręceniem / podstarzały graFIK

Harmonia rządzi, harmonia radzi, harmonia nigdy was nie zdradzi

Ten numer DTPzine został wzięty w... harmonię.  A tak, harmonia tu, harmonia tam. Harmonia  z boku, do góry, na dole i jeszcze z drugiej str...