O czym to ja miałem powiedzieć? A teraz opowiem Wam o Built-in Orderly Organized Knowledge. Kaj RIP? Przecież wyraźnie napisałem. Built-in Orderly Organized Knowledge. Czyli w skrócie BOOK. Czyli książka. A raczej książki. Sam tego nie wymyśliłem. Od takich doskonałych pomysłów mam swego mentora. Umberto Eco. To znaczy, ja go uważam za swojego mentora. Dzisiaj nauczyciele mają takich swoich szefów, przywódców, władców, ciemiężycieli... Jak zwał, tak zwał. Tych mentorów wrobiono. Ani kasy za to nie dostaną, ani dobrego słowa, a muszą opiekować się swoim podopiecznym, motywować go, prowadzić za rączkę, strofować, instruować... Uczniom przydałby się taki kult mentorów, bo szacunku, autorytetów, mentorów to oni nie uznają. Ale nie o tym miało być.
A zatem mój mentor, to znaczy ten, którego ja uważam za swojego mentora, a ten być może w grobie się przewraca, jak to czyta [o ile może czytać z zaświatów]... Kurde, urwałem zdanie, bo za długie zaczęło się robić i sam bym się w nim pogubił i mój mentor byłby zły. Właśnie, nie wiem czy byłby zadowolony, że tak o nim mówię. Ale być może dowiem się tego, jak kopnę w kalendarz i spotkamy się gdzieś w zaświatach. To znaczy gdzie? What the hell? Heaven? Oj, oj, w niedobrym kierunku pędzą dzisiaj myśli. Jeszcze raz, od początku, bo jest o tym, o czym nie miało być.
Umberto Eco, którego jak wiecie bardzo sobie cenię, wymyślił to pojęcie: Built-in Orderly Organized Knowledge. Wspaniałe jest. Takie zwarte, definiujące dokładnie czym jest książka. Pamiętacie? Dzicy mówili, że książka jest do pamiętania. To było w tym nowoczesnym serialu o nowym Londynie, gdzie alfa łykali te somy - pigułki kojące napięcie, stresy itp. I tam książek nie mieli. Były tylko w rezerwatach u dzikich. Idąc tym tropem, jestem dzikusem. Bo moje pamiątki z wakacji, oprócz wspomnianych już pocztówek, to tylko książki. Tak, książki! Całkiem poważna kolekcja. Okazuje się, że w tym Krakowie mieszkają same dzikusy, bo mają tam dużo książek. I one wypełniają półki antykwariatów po brzegi. Do księgarni po nowe to nawet nie wchodziłem. Nie udźwignąłbym tego wszystkiego. A pamiętacie, nie powinienem dźwigać, bo chore oko miałem. I nie musiałem. Jedną tylko rzecz zabrałem do pociągu. A reszta fruuu... nadałem przez taką magiczną szafę, do której wkłada się paczkę, a potem w innej szafie tę samą paczkę można wyjąć. Cud! Takich szaf nawet w nowym Londynie nie mieli. Wróciłem do domu, otworzyłem magiczną szafę i miałem swoje łupy z wakacji. Ha! Dzięki takim szafom żona moja osobista nie wie, co przychodzi i ile tego przychodzi. Przecież mądrzy ludzie mówią, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Dbam by serce żony mojej osobistej nie zaznało żalu. Ale nie o tym miało być.
A w tym Krakowie, to dzicy dużo książek mają. Tak. Byłem w wielu antykwariatach. Ale z obsługą, to muszę przyznać, że różnie było. Bo w jednym mieli super inkunabuły, starodruki i aż się chciało w nim pomyszkować, ale pani antykwariuszka jakaś nieogarnięta była. Nie tak jak Shaun z [Pamiętnika księgarza]. Siedziała w laptopie i głowy nie raczyła oderwać. A miałem ochotę zaszaleć, jak to na wakacjach. Pytam czy są książki o książkach i poligrafii. Cisza. Pytam czy mogę wejść tam, gdzie ciekawie wyglądające regały. Cisza. Potem jakiś pomruk do mnie dobiega: [Tam się raczej nie wchodzi, bo to nasz magazyn jest]. I wraca do swojego monitorka. Dzieci moje osobiste zainteresowały się pięknymi rycinami z modą. Pytam... ale w połowie zdania rezygnuję. W takim antykwariacie nie dało się niczego kupić. 1:0 dla dzikuski z antykwariatu. Idziemy do Wyspiańskiego, który też już swoje lata albo heaven albo hell zamieszkuje. Czy zapoznał się z Eco? Po drodze trafia się kolejny antykwariat. Znów pani w komputerku. Zadaję moje sakramentalne pytanie. Odpowiedź też nie najlepsza z możliwych, ale przynajmniej jakaś jest. [Niech pan poszuka w dziale ze sztuką]. Poszukałem. Niczego nie znalazłem. 2:0 dla dzikusek z antykwariatów.
Dobra, to trzeba było wypić kawę. I na zachętę kremówkę z kawą na Skwerze Kółeczko pochłonąć. Bardzo osobliwy jest. Bo to skwer trójkątny jest. Kurde, dokładnie sprawdziłem. Kazałem się uszczypnąć. Dzieci moje osobiste, zajadając ciasto marchewkowe wypieku własnego cukierni przytulnej, spełniły moją prośbę. I również wyraziły swoją opinię. Ten skwer miał trzy narożniki połączone liniami prostymi. To gdzie tutaj kółeczko? Brzozowa, Berka Joselewicza i Skwer Kółeczko. Coś tutaj z matematyczną geometrią jest nie tak. Miało być bez kantów, ale pewnie się nie udało. Ale pomijając to całe zamieszanie z geometrią. Fajne instytucje tutaj się mieszczą po obwodzie tego trójkąta. I to w dodatku poligraficzne. Uwaga. Jest Szkoła Kaligrafii Littera Nova. Ja pierdzielę. A tam plenery piśmiennicze organizują i [Zeszyty z wzorami do nauki pisma polskiego. Pismo ukośne] mają. Obok kawiarenka Kółeczko. Naprawdę mają problem z prymitywami [tak nazywa się proste figury geometryczne w grafice wektorowej]. Jest także Stary Sklep czyli antykwariat. Nie taki książkowy, a rzeczowy. Obok odzież na wagę. Sklep po smoku czyli sklep z sukienkami. I Labirynt. Galeria. Nieźle co? Tylko czy o tym miało być?
GUNS N' RIPS [APPETITE FOR DETEPE] inspiracja: GUNS N' ROSES [APPETITE FOR DESTUCTION] |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz