czwartek, 8 września 2022

Po wyjściu z ZUS urzędnik nie musi gnoić ludzi. Grafikowi gały nawaliły i co z tego wyniknęło. Polish engraver - Joachim Lelewel. Porwanie, zakładnicy i śmierć niewinnych ludzi a płyta CD w hip hop shopie znaleziona

O czym to ja miałem powiedzieć? A teraz opowiem Wam o tym, że grafik na wakacjach nie przestaje być grafikiem. Jak to? No tak, nawet sobie nie wyobrażam, że po wyjściu z roboty miałbym nagle przekręcić się o 180 stopni i nagle przestać fascynować się plakatem, opakowaniem, książką, okładką, nadrukiem na koszulce itp. Tak to mają urzędnicy, którzy pracują w ZUSie, urzędzie, w rejestracjach, w przychodniach i jeszcze wielu innych miejscach. I w wielu parafiach też. Po wyjściu z roboty, gdzie są bezduszną instytucją gnojącą ludzi w imieniu tej instytucji, nagle przestają być gnojami, tylko stają się kochającymi partnerami, rodzicami, teściami, którzy już nie muszą jebać innych ludzi. Ale nie o tym miało być.

Swego czasu pisałem o tym, jak podziwiałem tatuaże na plażach, korytarzach i innych miejscach letniego wypoczynku. Na łydkach, pośladkach, udach, biustach i szyjach. Od tamtego czasu moda się nie zmieniła. Nadal dziary rządzą. Grafik nie przejdzie obok tego zjawiska obojętnie. Ale tym razem chciałbym się skupić na innych wspomnieniach z wakacji. A mianowicie grafik, któremu gały nawaliły i wylądował w rządowej instytucji zwanej szpitalem, po trudach rejestracji, kombinacji, pertraktacji, frustracji, machinacji i operacji musiał zrezygnować ze swoich planów podboju gór wysokich, stromych i wymagających i powetował sobie straty moralne i mentalne mniej obciążającą wizytą w grodzie Kraka. O ile za takową należy uznać kilkunastokilometrowe wycieczki po ulicach, zakątkach, zakamarkach, rynkach i parkach tego sympatycznego miasta. Wcale nie tak naładowanego masą turystyczną różnej nacji. Ale nie o tym miało być.

Gdzie żem był i co żem widział? A długo by opowiadać. Ale być w Krakowie na samym rynku i nie zajrzeć do sukiennic, to byłoby grzechem. Tam mają dużo fajnych obrazków. Niektóre w wielkim formacie są. Patrzcie ino, kilka wieków temu nie mieli ploterów, komputerów, banerów i innych bajerów, a takie duże obrazki na ściany robili. To ci dopiero. I w tych Sukiennicach, to jeszcze i podziemia mają ciekawe. I to targowisko też ma swój urok, zwłaszcza, że tam występy ludowe się odbywały. Ale akurat tym razem nie to było w tych Sukiennicach najważniejsze.

Bo wchodzę po schodach na piętro, bez użycia windy i co widzę? Wali mnie po oczach [przypominam schorowanych, w okresie rekonwalescencji] taki oto napis umieszczony na rollupie: [Lelewel: rytownik polski, polish engraver 28.01 - 2.10.2022]. Skąd ja znam tego pana? A znam dobrze, bo przecież z Lelewela jestem. To znaczy pan Joachim ani moim ojcem nie był, ani do jego rodziny nie należę, bo mnie nie adoptowali, ani szefem moim nie był. Lelewel moim patronem jest, ot co. Sztuki poligraficznej uczyłem się w Lelewelu, a teraz sam nauczam w tej szanowanej placówce [mam nadzieję, szanowanej]. Tak, zabrałem Lelewela na wakacje. Ale nie o tym miało być.

Zwiedzanie wystawy w cenie biletu wstępu do Galerii Sztuki Polskiej XIX wieku. No proszę, to nawet nie trzeba było dodatkowo płacić. I co z tym Lelewelem, podkreślam, tym Lelewelem? W materiałach z wystawy czytamy, że Joachim Lelewel znany jest przede wszystkim jako wybitny historyk i pedagog, nauczyciel geografii starożytnej i numizmatyki polskiej w Liceum Krzemienieckim, profesor historii powszechnej na Uniwersytecie w Wilnie oraz bibliografii na Uniwersytecie Warszawskim, badacz i płodny pisarz a także działacz społeczny i polityczny. Okazuje się, że Joachim Lelewel był znakomitym grafikiem - twórcą ilustracji. Kolekcja prac Lelewela obejmuje 232 matryce wykonane z miedzi i jedną ze stali! A także setki "wyciętek" - drobnych matryc do odbicia winietowych ilustracji, które Rytownik Polski wyrzeźbił w drewnie i metalu typograficznym przy użyciu scyzoryka!!! Nie tego z Płocka, czy gdzie on tam mieszka, i o którym tutaj nie miało być.


SHEET PRESS [TO PRINT AND THE SCREEN]
inspiracja: SILKE BISCHOFF [TO PROTECT AND TO SERVE]

A zatem Lelewel wielkim człowiekiem był. A po drodze do hotelu natknąłem się na sklep z winylami i płytami. Głównie mieli tam hip hop i rap, ale moje czujne oko wyłapało w tej masie muzycznej rarytas pierwszej klasy. Sprzedający pewnie nie miał pojęcia co to za rzecz, dlatego za śmieszny banknot uczynił mnie właścicielem owego krążka CD. Nazwa formacji: Silke Bischoff. Tytuł płyty: [To Protect and to Serve]. To rarytas z 1995 roku. Silke Bischoff to niemiecki zespół grający mieszaninę darkwave i synthpopu. Silke Bischoff to nazwa, którą można kojarzyć z tragedią z 1988 roku, kiedy to zakładniczka 18. letnia Silke Bischoff została zastrzelona przez bandytów: Degowskiego i Roesnera. Grupa rockowa Hammerhead na swojej płycie pokazała zdjęcie Degowskiego z pistoletem przy głowie zakładniczki Silke Bischoff, budząc tym ogromne kontrowersje. A formacja Silke Bischoff w 2002 roku zmieniła nazwę na 18 Summers. A na wspomnianym albumie ponad godzina nastrojowej, spokojnej i mistycznej muzyczki spod znaku, jak wcześniej rzekłem, darkwave, synthpop, new romantic i gothic electronic. Tyle wrażeń, a wszystko to w jeden dzień! O wielu innych nie wspominam, bo gdyby mój lekarz to przeczytał...

Z graficznym pokręceniem /podstarzały graFIK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Harmonia rządzi, harmonia radzi, harmonia nigdy was nie zdradzi

Ten numer DTPzine został wzięty w... harmonię.  A tak, harmonia tu, harmonia tam. Harmonia  z boku, do góry, na dole i jeszcze z drugiej str...