wtorek, 4 października 2022

Chlebak dworcowy z napięciem okresowym. Pulchne papiery są lżejsze. Księgarz, może być antykwariusz, zna mity o używaniu moczu w hodowli roślin. Alternatywny surrealizm i jingle radiowe

O czym to ja miałem powiedzieć? A teraz opowiem Wam o tym, że grafik na wakacjach nie przestaje być grafikiem. Jak to? O tym ostatnio było? Przed przedostatnio było? Przed przed przedostatnio było? Przed przed przed ostatnio było? Było, ale przecież w końcu na te wakacje wyjechałem. Miałem już książkę do czytania na drogę, to mogłem jechać. Miałem bilet z rezerwacji i w aplikacji. Umiem obsługiwać i jestem z tego dumny. Nie muszę w chlebaku dworcowym w kolejce po bilet wystawać i być narażonym na napięcie okresowe i stresowe pań bileterek. Nic nie muszę. Mogę. Zabrać kanapkę z kotletem na drogę i właśnie, w drogę. Nos w książkę i sru, do przodu na południe. Ale nie o tym miało być.


Tak, nie wybrałem sagi wikingów, nie wybrałem chlubnej historii pierwszych władców Polonii. Ostatnio pisząc o tym, że dzieła Cherezińskiej są zbyt intelektualne na podróż pociągiem zasugerowałem, że wybrałem do czytania coś banalnego i prostego. Nic z tych rzeczy. Zresztą nigdy w taki sposób książek nie klasyfikuję. Simon Leys w swoim felietonie [Nasz jedyny parasol] napisał, że [Podział na gatunki - powieść i książka historyczna, proza i poezja, beletrystyka i esej - jest konwencjonalny i istnieje tylko dla wygody bibliotekarzy. Powieściopisarze są historykami teraźniejszości, historycy - powieściopisarzami przeszłości, a każde dzieło pisane, reprezentujące pewną literacką jakość, zasadniczo zbliża się ku poezji]. Otóż to, podobnie jest z odczuciem czy tekst jest lekki, czy trudny. W jakim wymiarze? No właśnie. Przy okazji, jedna z książek mojego imiennika stała się moją pamiątką z wakacji. Ale teraz nie o tym miało być.

W pewnym momencie moje zmarnowane czytaniem, wpatrywaniem się w monitory i czytniki oko wyłapało na półce kolorową okładkę. Zupełnie nie w moim guście. Bo takie kolorowe, wektorowe rysunki mnie nie bawią. Ale tytuł nie pozwolił mi zignorować tej pozycji. [Pamiętnik księgarza]. Na okładce przytoczono komentarz z Daily Mail. [Ciepła i dowcipna. Będziecie parskać śmiechem]. Oraz z Observera. [Niezwykle zabawna (...) Bythell z pasją dowodzi, jak ważne są książki]. Tak, trudno o lepszą lekturę w podróż. Książka o książkach. Mało tego, Red Magazine dodał, że to [Rozkosz dla miłośników książek i księgarni]. Zapowiadała się zatem rozkoszna jazda z rozkoszną czytanką. I jeszcze jedno, mimo swoich 380 stron, książka wydawała się być lekka, co miało istotne znaczenie wobec mojej niemocy dźwigania. Tak, książki na papierze o dużym wolumenie [dawniej pulchności] są fajne. Wolumen papieru to stosunek grubości wyrobu papierowego do jego gramatury w cm3/g. Wolumen papieru określa się na podstawie jego gramatury. Papiery o wolumenie większym niż 1,3 nazywane są papierami objętościowymi. Ale nie o tym miało być.

Nie będę tutaj przytaczał szczegółów. Pokochałem tę książkę. Nie da się tego wytłumaczyć, bo jak tłumaczyć to gorące uczucie? Przede wszystkim Shaun Bythell jest księgarzem z krwi i kości. Czyli fizycznie istnieje. Nie jest fikcją literacką, a opisane przez niego sytuacje, miały miejsce w jego księgarni. No właśnie, jest księgarzem czy antykwariuszem? No właśnie. Według encyklopedii PWN księgarz to pracownik księgarni. Dawniej jeszcze, to pojęcie obejmowało wydawcę książek. A antykwariusz to osoba prowadząca antykwariat. Zatem antykwariat to sklep, w którym można sprzedać lub kupić używane książki. A księgarnia to sklep, w którym sprzedaje się książki, czasopisma, nuty, mapy itp. Zatem Shaun według naszego słownika jest bardziej antykwariuszem niż księgarzem. Bo kupuje i sprzedaje książki. Podróżuje w ich poszukiwaniu. Ale mniejsza z tym. Jak zwał, tak zwał. Nie o tym miało być.

Dużo w tym pamiętniku księgarza, antykwariusza, bibliofila, fajnych tytułów książek. [Księga udanych kominków], [Płynne złoto. Fakty i mity o używaniu moczu w hodowli roślin], [Angry White Pyjamas], [Dzień tryfidów], [Przewodnik po ortodoksyjnym żydowskim stylu życia dla pracowników służby zdrowia], [Oracz z Wigtown. Wyimek z życia], [Pamiętnik strażaka kopalnianego], [Trenowanie niebezpiecznych i nieużytecznych koni], [Kanalizowanie budynków odizolowanych], [Praca z kobietami w depresji], [Nietrzymanie moczu], [Gay agony], [Kolekcjonerskie łyżki III rzeszy], [Jak przeklinać w jidysz], [Seksowanie jednodniowych piskląt] i wiele, wiele innych.


PIXELS [DIAPOSITIV]
inspiracja: PIXIS [DOOLITTLE]

Są książki, jest i też muzyka. I to z koncertu. Bo Shaun pewnego razu wybrał się na koncert Pixies. Tak, zespół, który wyprzedzał swój czas swoim nieokrzesanym, gitarowym jazgotem. Ale jazgot to nie wszystko. W tym tkwiła swego rodzaju inteligencja i kultura muzyczna. Bo przecież króciutkie [Debaser] czy [Tame] to żywioł jakich mało. Ale [Wave of Mutilation] ma już pewien wątek nastroju i elegancji muzycznej. A to dopiero początek trzeciego krążka Pixies, wydanego w 1989 roku. Album w ciągu sześciu miesięcy rozszedł się w nakładzie 100 000 egzemplarzy. Bo to klasyk alternatywy. Świeży, nieprzewidywalny. Drapieżny jak początek, a momentami wręcz popowy. I jakżeby inaczej, także surrealistyczny. A początek z [Here Comes Your Man], to ma dla mnie szczególnie sentymentalny wymiar. Bo tak zaczynał się jeden z jingli w Radio Afera, w którym spędziłem kawał swego, niech będzie, jakże surrealistycznego życia. Jak z Pixies. A o takich surrealistycznych sytuacjach w ksiegarni/antykwariacie Shauna będzie następnym razem.

z graficznym pokręceniem / podstarzały graFIK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Harmonia rządzi, harmonia radzi, harmonia nigdy was nie zdradzi

Ten numer DTPzine został wzięty w... harmonię.  A tak, harmonia tu, harmonia tam. Harmonia  z boku, do góry, na dole i jeszcze z drugiej str...